wtorek, 28 kwietnia 2020

W drodze do Afryki

Po 2-3 miesiącach pobytu w Iranie, ruszyliśmy w dalszą drogę przez Bliski Wschód, w kierunku Afryki. 


Po załadunku na okręt, odbiliśmy od brzegu i znaleźliśmy się na pełnym morzu, które było niebezpieczne, nie tylko ze swojej natury, ale również dlatego, że obawiano się zaminowania i nalotów z powietrza. 
Podjęto pewne kroki bezpieczeństwa. Okręt został dokładnie oflagowany na znak, że płynie nim ludność cywilna, nam zaś kazano założyć kamizelki ratunkowe i na umówiony sygnał, mieliśmy czym prędzej schodzić pod pokład. Kapoki, które mieliśmy na sobie były opatrzone dużymi pętlami. W przypadku tonięcia, mieli nas wyławiać bosakami za te pętelki i umieszczać w łódkach ratunkowych, których było kilka na naszym okręcie. Przed wpłynięciem na minę, zabezpieczały nas 3 łodzie podwodne, płynące obok. Wszystko to jednak, nie dawało nam poczucia bezpieczeństwa, a wręcz przeciwnie, byliśmy wystraszeni i niespokojni o nasz los. 
W czasie drogi zdarzało się, że morze pozostawało spokojne i wtedy na chwilę można było odetchnąć z ulgą. Ale tylko na chwilę, gdyż raptem wpływaliśmy w takie miejsca, gdzie fale ogromne jak "bałwany", przetaczały się przez okręt i wtedy strach ogarniał nas na nowo. 
Statek, którym płynęliśmy przypominał wielkie gospodarstwo. W wydzielonych pomieszczeniach przewożono krowy, świnie, kury i inne zwierzęta, które na okręcie zabijano i przetwarzano na żywność. Łowiono też szprotki i na bieżąco je konserwowano. Każdy z nas miał wydzielone miejsce do spania - wiszące, podwójne hamaki. Ja zajmowałam dolną jego część, a Danusia spała na górze. 
Pewnego razu, kiedy trochę się zdrzemnęłam, obudził mnie nieznajomy człowiek i spytał, gdzie jest moja córka. Kiedy zauważyłam, że na górze nie ma Danusi, serce zamarło mi na chwilę. Byłam pełna najgorszych myśli.Pobiegliśmy natychmiast na pokład, aby jej szukać, gdyż ktoś inny powiedział, że widział tam spacerujące dziecko. Zaczęliśmy przeszukiwać różne pomieszczenia na okręcie. W jednym z nich, zobaczyłam robotnika okrętowego w zakrwawionym fartuchu. Myśl o najgorszym przemknęła przez moją głowę - moje dziecko nie żyje. Człowiek, który pomagał mi szukać, zapytał o "baby". Zagadnięty robotnik wskazał nam jedno z pomieszczeń. Kiedy otworzyłam drzwi, znalazłam się w ogromnej sali wypełnionej półkami, na których znajdowały się ogromne ilości najróżniejszych towarów. Był to sklep okrętowy. Ale najważniejsze dla mnie było to, że w głębi zobaczyłam swoją córkę - całą i zdrową. Danusia stała przy ladzie i rączką wskazywała towary, które sklepowy wkładał do dużego wózka. Wystawały z niego przeróżne zabawki i słodycze. Podeszłam do niej, chwyciłam za rękę i zaczęłam wyprowadzać ze sklepu, ale ona się opierała. Ja jednak, nie zwracałam na to uwagi. Sklepowy, próbował mnie przekonywać, żebym pozwoliła Danusi zabrać ze sobą wszystkie te rzeczy, ale ja nawet nie chciałam go słuchać. Jedyne o czym marzyłam, to jak najszybciej stamtąd wyjść i spróbować dojść do siebie po ogromnym stresie, jaki przeżyłam w związku ze zniknięciem córki. Dziękowałam Bogu, że wszystko tak się skończyło. 
Po jakimś czasie, szczęśliwie dopłynęliśmy do Afryki a konkretnie do portu w Kenii. 

Fot. Kenia (źródło: Alvaro1984 18 - Praca własna, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=7410073) 


Apolonia Dobrzyńska, Życie moje..., Krypno 2006/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz