czwartek, 23 kwietnia 2020

Na Bliskim Wschodzie, cz. 1

Kiedy znaleźliśmy się wreszcie na terytorium Iranu, zabrano nam ubrania, które mieliśmy na sobie, ostrzyżono głowy i poddano dezynfekcji. Były to konieczne zabiegi sanitarne, gdyż mogła grozić straszna, w skutkach epidemia. Wkraczaliśmy w strefę zupełnie innego klimatu a w Rosji warunki były, takie a nie inne. 



Dostaliśmy czyste ubrania - fartuchy, chustki a na głowę sandały na nogi. Jeśli chodzi o te ostatnie, to nikt nawet nie zwracał uwagi na to, aby leżały idealnie na nodze. Każdy brał, jakie się trafiły. 
Wkrótce udaliśmy się w dalszą drogę do Pachlewia. Tutaj przyszedł nas odwiedzić, a zarazem pożegnać się z nami - Żmiejko, gdyż następnego dnia , wojsko miało wyruszyć w swoją stronę, a my w swoją. Było to spotkanie bardzo wzruszające, przecież wszyscy mieliśmy mu tak wiele do zawdzięczenia. 
Nasza dalsza droga prowadziła do Teheranu. Wszystkich nas pakowano do ciężarowych samochodów, szczelnie okrytych brezentem. Zajęliśmy miejsca z tyłu i wkrótce ruszyliśmy. 
Konwój składał się z 14 ciężarówek, do których przydzielono po 2 kierowców.
Droga nie była łatwa. Wszędzie piach, potem tunele skalne i strome przepaście. Za nami i w samochodach unosiły się tumany kurzu, co w połączeniu ze spalinami utrudniało nam swobodne oddychanie. Aby zorientować się w czasie drogi, gdzie jesteśmy, staraliśmy się choć trochę odchylić palcami brezent. Kierowcy wypijali na postojach po kieliszku wódki i ruszali w dalszą drogę. Niektórzy, próbowali zwracać im uwagę na zagrożenie wynikające dla nas z tego faktu, ale oni odpowiadali, że jeżeli nie chcemy jechać, to możemy tu zostać. 
I co można było w takiej sytuacji zrobić? Pozostawało bez szemrania zajmować wyznaczone miejsce w samochodzie i modlić się o bezpieczne dotarcie do celu podróży. Zastanawialiśmy się, co z nami będzie, jeżeli któryś z samochodów ulegnie awarii. Wówczas, kierowcy wyjaśniali nam, że mają opracowany system łączności pomiędzy sobą i w razie potrzeby, konwój zatrzyma się, ludzie będą musieli stłoczyć się w sprawnych samochodach, a te zepsute, pozostawi się na drodze, albo zepchnie do przepaści. Na szczęście nie musieliśmy sprawdzać, jak to działa w praktyce. 
Po 8 godzinach podróży, zatrzymaliśmy się w niewielkim miasteczku, gdzie był kościół, w którym odbyliśmy spowiedź i przyjęliśmy komunię świętą. Następnie, dostaliśmy coś do zjedzenia - pamiętam, że było to parzone mleko - i udaliśmy się na spoczynek. Rano znowu ruszyliśmy w drogę, a po krótkim czasie, znaleźliśmy się wreszcie w Teheranie
Tutaj odbyła się rejestracja. Ustawialiśmy się w kolejkę i spokojnie podchodząc, podawaliśmy swoje dane. Nie mieliśmy żadnych dokumentów i wszystkie dane trzeba było podawać z pamięci. 
Ja byłam bardzo zmęczona podróżą i przejęta całą sytuacją. Nie mogłam sobie przypomnieć imienia swego ojca. Odstawili mnie na bok i kazali spokojnie się zastanowić gdyż, jak powiedzieli bez tego zginę na świecie i nigdy nie uda mi się wrócić do Polski. 
Byłam bliska załamania. Tyle razy, jeszcze nie tak dawno, opowiadałam o swoim ojcu Jurgielewiczowej, a teraz i ona nie pamiętała. Posiedziałam dłuższą chwilę i uspokoiłam nerwy i wreszcie udało się. Przypomniałam sobie: mój ojciec nazywał się Konstanty. Zanim zapisali tę informację, jeszcze kilka razy pytali, czy na pewno dobrze sobie przypomniałam. Ale ja, byłam tego pewna. I tak, udało się szczęśliwie pokonać kolejną przeszkodę na drodze do wolności
Zaraz po rejestracji, los uśmiechnął się do mnie tego dnia, po raz drugi. 
Otóż, zupełnie przypadkiem, spotkałam swego kolegę z rodzinnej parafii - z Dobrzyniewa, z którym kiedyś, jeszcze w panieńskich czasach, razem chodziliśmy na zabawy. Okazało się, że jest w wojsku i już od roku zajmuje się budową szałasów dla żołnierzy i ludności cywilnej. Był bardzo zdziwiony, że mnie tu spotyka, a kiedy opowiedziałam mu krótko o swoich przejściach zaproponował, że zawiezie mnie i Danusię do pobliskiego miasteczka i kupi nam porządne ubrania. Trochę zakłopotana odpowiedziałam, że nie mam pieniędzy, aby mu za nie zwrócić. Ale on, nawet nie chciał o tym słyszeć, gdyż jak stwierdził, każdy na jego miejscu postąpiłby tak samo i wszyscy powinniśmy sobie pomagać, jak tylko możemy. 
Następnego dnia, podjechał po nas samochodem i udaliśmy się wszyscy na zakupy. Kupiliśmy sukienki i buty - dla mnie i dla Danusi. Przyjęłam jego pomoc z głęboką wdzięcznością i z myślą, że może kiedyś  i ja, będę mogła komuś pomóc, w taki sam sposób. 


Fot. Polski cmentarz wojskowy w Teheranie ( autor: Robert Wielgórski, źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Polish_cemetery_Tehran_Barry_Kent.jpg


Apolonia Dobrzyńska, "Życie moje...", Krypno 2006. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz