środa, 13 maja 2020

Anglia czy Polska?

W naszym obozie pojawili się przedstawiciele międzynarodowej UNRY. Byli to postawni oficerowie, jednakowo ubrani w wojskowe mundury, i jak się okazało, doskonale znający język polski.



W świetlicy urządzono zebranie wszystkich mieszkańców, a ci, którym nie wystarczyło miejsca, pozostawali na podwórku. Ja również stałam na wolnym powietrzu, w towarzystwie innych kobiet. 
Nasi goście przywieźli nam, długo oczekiwane wiadomości o możliwości opuszczenia Afryki i wyjazdu do Anglii lub powrotu do kraju. Powiedzieli, że wkrótce będzie możliwość wyrobienia dokumentów, gdyż mieliśmy tylko karty identyfikacyjne z imieniem i nazwiskiem i rozpoczęcie kolejnego, tym razem ostatniego już etapu naszej tułaczki po świecie. Podróż miała być opłacona i zorganizowana tak, aby w czasie jej trwania, niczego nam nie brakowało. 
Słuchający ich ludzie, pozostawali nieufni wobec tego, co usłyszeli. Szczególnie objawiło się to wtedy, gdy jeden z nich zaczął - i tego nie byliśmy do końca pewni - czy to poprawiać koszulę, czy też dyskretnie drapać się po plecach. Widząc to, stojące obok mnie kobiety, zaczęły półgłosem poddawać w wątpliwość wiarygodność ich słów. Padły nawet podejrzenia, że mamy być z powrotem wywiezieni do Rosji, gdzie drapanie się po całym ciele, nie tylko po plecach, było nieodłącznym elementem naszego życia. Wówczas jeden z nich zareagował na nasze słowa i odwracając się w naszym kierunku zapewniał, posługując się poprawną polszczyzną, że nasze podejrzenia są bezpodstawne i nie mamy się obawiać. Trochę zmieszałyśmy się na jego słowa, ale podejrzenia i nieufność pozostały. 
Od tej chwili, nie byliśmy w stanie o niczym innym myśleć, jak tylko o tym, co mamy robić i jaką decyzję podjąć? Rozterkom nie było końca. Większość z nas, nie chciała do końca życia pracować na innych nawet, jeżeli miałoby to być w Anglii. Marzyliśmy o własnym domu, o powrocie do rodzin i bliskich, pozostawionych w Polsce. 
Ale, jaka ta Polska jest, czy mamy do czego i kogo wracać? Te i inne pytania, zadawaliśmy sobie bezustannie. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że w pierwszej kolejności wyjadą trzej mężczyźni - ochotnicy i sami sprawdzą, czy to, co nam mówiono jest prawdą. Jak postanowiliśmy, tak też zrobiliśmy. 
Na wiadomości o kraju od naszych wysłanników, czekaliśmy około miesiąca. W końcu informowali nas, że Polska jest już rzeczywiście wolna i można wracać do swoich. Te wiadomości przesądziły, że podjęliśmy decyzję o powrocie do Ojczyzny. Na wyjazd do kraju zapisało się ok. 600 osób. 
Wreszcie nadszedł, tak długo przez nas oczekiwany dzień. Komendant obozu, którego bardzo szanowaliśmy, wygłosił mowę pożegnalną. Były to bardzo ciepłe i wzruszające słowa. Wyrażały zrozumienie dla naszej decyzji, podyktowanej tęsknotą za rodzinnym krajem i bliskimi, których tak dawno temu, wbrew własnej woli opuściliśmy. Komendant, powoływał się na przykład swojej osoby i radości swojego ojca - staruszka, kiedy to przed laty, po bardzo długiej przerwie odwiedził rodzinną Szkocję. To, co usłyszeliśmy, bardzo nas wszystkich rozczuliło. Niejedna łza spłynęła po naszych policzkach. 
Przy dźwiękach orkiestry wojskowej, wspólnie odśpiewaliśmy hymn - :Jeszcze Polska nie zginęła". Na koniec uroczystości usłyszeliśmy" "Ruszajcie z Bogiem". Były to ostatnie słowa, jakie do was wypowiedział niezapomniany komendant. 
Wyposażeni w koce, poduszki i z paroma szylingami w kieszeni mieliśmy wreszcie, po kilku latach pobytu opuścić Afrykę. Plan podróży był następujący: zapakowani na okręt, mieliśmy trafić do Egiptu, a stamtąd przez Kanał Sueski i Morze Śródziemne do Europy. 
Kiedy dotarliśmy do Egiptu, przez cały dzień czekaliśmy przy moście na przeprawę przez Kanał Sueski. Mieliśmy okazję, obserwować modlących się w południe Arabów. Sposób i czas trwania ich modlitwy, budził zdziwienie ze strony niektórych z nas, ale ja byłam zdania, że nie jest ważne, w jaki sposób oddają cześć Bogu, ale to, że się w ogóle modlą. Nasza tułaczka uświadomiła nam przecież, że są miejsca na ziemi, gdzie o Bogu zapomniano i wynikały z tego dla ludzi same nieszczęścia. My wszyscy, jeszcze niedawno tam byliśmy. 


Apolonia Dobrzyńska, "Życie moje...", Krypno 2006. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz