środa, 17 czerwca 2020

Znowu w Krypnie

Radość z powrotu przyćmiewał fakt, że do domu nie powrócili - mąż i teściowa. Przyszło im na zawsze pozostać w Rosji. Mąż, najprawdopodobniej nigdy nie wyszedł z więzienia, gdyż wszelkie próby odnalezienia go, podejmowane przeze mnie, nawet za pośrednictwem sądu i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, nie dawały oczekiwanych rezultatów. A teściową, sama przecież grzebałam w nieludzkiej ziemi, gdyż zawiodły wszelkie, możliwe wówczas środki, podjęte przez nas w celu przywrócenia jej zdrowia. 

Teraz, już tylko na mnie miały spoczywać obowiązki i odpowiedzialność, związane z wychowaniem kilkuletniej córki i przywracaniem do normalności naszego życia, w zniszczonym przez wojnę gospodarstwie. A nie było to takie łatwe. Kiedy wreszcie dotarłyśmy z Danusią na miejsce, okazało się, że z domu pozostały jedynie ściany i dach. Wewnątrz nie było nic: ani mebli, ani naczyń, ani niczego do jedzenia. Rodzina mojego męża, mieszkająca w pobliżu nie wiedziała, co stało się z naszym dobytkiem. Nie miałyśmy dokąd pójść, gdyż dom, mieszkającego w okolicy mego brata spłonął w czasie wojny, a nowy nie był jeszcze zupełnie gotowy. Poza tym, miał on przecież swoją własną rodzinę i musiał się o nią troszczyć. Zmuszone więc byłyśmy pozostać i spróbować jakoś sobie poradzić. 
Następnego dnia, udałam się do urzędu gminy gminy z prośbą o pomoc. Jedyne co mi zaproponowano to 2 kg mąki kukurydzianej, 1 kg cukru i trochę mąki pszennej. Oprócz tego, żadnych pieniędzy, których przecież tak bardzo potrzebowałam. Uświadomiono mi, że na nic więcej nie mogę liczyć. W takiej sytuacji było jasne, że trzeba szukać pomocy, gdzie indziej. 
Postanowiłam pójść pieszo do domu rodzinnego - do Gniłej, gdzie mieszkała moja mama oraz większość krewnych i tam prosić o ratunek. Danusię pozostawiłam w tym czasie pod opieką bratowej mojego męża. 
Wcześniej, ilekroć udawałam się do mamy, zawsze wybierałam drogę na skróty. Teraz okazało się, że ja po prostu tej drogi nie pamiętam. Strasznie mnie to rozczuliło. Nagle, wszystkie cierpienia i upokorzenia, których doznałam na zsyłce, przemknęły przez moją głowę. Zadałam sobie w myślach pytanie: co człowiek musi w życiu przejść, aby zapomnieć drogi do domu, w którym przyszedł na świat? Ale ja, odpowiedzi nie szukałam. Ja ją doskonale znałam. Ze łzami w oczach, ze ściśniętym z żalu gardłem, ruszyłam główną drogą, wydeptaną przez konie. 
Kiedy znalazłam się wśród bliskich, łzom radości nie było końca. Na wieść o tym, że wróciłam, zeszli się nawet okoliczni sąsiedzi. Wszyscy wypytywali mnie o moje przejścia. Ja, chociaż wiedziałam, że nie mogę opowiadać o tym, co spotkało mnie w Rosji, gdyż ostrzegano nas przed tym jeszcze w czasie podróży przez Europę, nie mogłam opanować chęci wyrzucenia tego wszystkiego z siebie. Pomimo groźby, że mogę mieć kłopoty, przez całą noc opowiadałam o gehennie, którą przeszła moja rodzina i setki, a może tysiące innych polskich rodzin. Moi słuchacze nie potrafili opanowywać łez, wszyscy więc wspólnie płakaliśmy. I tak było prawie przez całą noc. 
Następnego dnia rano, zapakowaliśmy na dwie furmanki, to co moja rodzina mogła podarować mi na zagospodarowanie i wróciłam z powrotem do Krypna. Innym razem, sąsiad Michał przyniósł 2 bochenki chleba, upieczonego przez jego matkę i 2 stołki do siedzenia. Można więc było już w miarę normalnie mieszkać i gospodarować. 
Miałam jeszcze wiele potrzeb, związanych chociażby z koniecznością uprawiania ziemi, przepisanej na mnie i na męża przez ojca. Teraz, kiedy męża nie było, ja musiałam zająć się rolą. Nie miałam ani konia, ani narzędzi do uprawy. Czasami, korzystałam z pomocy robotników wysyłanych przez gminę, ale więcej było z tym problemów, niż pożytku. 
Nie pracowali oni tak solidnie, jak prawdziwy gospodarz pracuje na swoim gospodarstwie. Ja znałam się na tej pracy doskonale i widziałam wszystkie ich niedociągnięcia. Musiałam więc ciągle po nich poprawiać, aby ziemia wydała oczekiwany plon. 
Poza tym, wkrótce po powrocie do Krypna dowiedziałam się, że zalegam z płatnością podatku za ziemię, za okres 6 lat. Dla mnie była to ironia losu. Wiele kosztowało mnie zdrowia, aby doprowadzić do umorzenia tych zaległości. Niekiedy, dochodziły do mnie również nowe plotki o ponownej wywózce. A więc, ciągle pojawiały się nowe kłopoty. Byłam skazana na ciągłą walkę o byt. 
Brat mojego męża, który powrócił z przymusowych robót na ternie Niemiec, a teraz prowadził wraz ze swoją i dziećmi gospodarstwo, kilkakrotnie proponował, aby połączyć nasze ziemie, wspólnie gospodarować i jakoś tam dzielić przyszłe dochody. Ja jednak - odmawiałam. Musiałam przecież mieć na uwadze przyszłość córki, którą chciałam wysłać do szkoły i dalej kształcić. Było to powodem późniejszych nieporozumień rodzinnych między nami. Po raz kolejny uświadamiałam więc sobie, że muszę liczyć na siebie i mocno stanąć na ziemi, aby sprostać temu wszystkiemu, co przynosiło mi życie. 
Pamiętam taki moment kiedy chciałam zaciągnąć pożyczkę w banku na zakup niezbędnych dla córki butów, palta, czapki i rękawiczek, w związku z jej pójściem do szkoły. Już nawet znalazłam żyranta, ale w ostatniej chwili udało się inaczej rozwiązać ten problem. 
I tak mijały lata. Przestałam mieć nadzieję, że mąż kiedykolwiek powróci do domu. Nie wyszłam jednak za mąż po raz drugi, mając ciągle na uwadze los mojej córki i to, że liczy się przede wszystkim jej dobro. Chciałam z całą odpowiedzialnością wywiązać się z życiowego zadania, jakim było jej wychowanie. 
Danusia, mając kilkanaście lat, zaraz po ukończeniu szkoły wyszła za mąż za Szczepana Wiszniewskiego. Zamieszkaliśmy wszyscy razem w naszym domu. Od tej pory było nam zdecydowanie lżej. Zięć przejął na siebie większość obowiązków, związanych z prowadzeniem gospodarstwa. Z czasem, rodzina się powiększyła, na świat przyszły wnuki, przeprowadziliśmy się do wsi i zbudowaliśmy nowy dom. 
Moi bliscy byli dla mnie podporą w wielu trudnych sytuacjach życiowych, tak jak chociażby podczas mego pobytu w szpitalu, po ciężkim urazie głowy. Wszystko, na szczęście, dobrze się skończyło. Udało mi się odzyskać zdrowie. Po raz kolejny, przyśnił mi się mój teść i jak zwykle prosił, abym się nie martwiła. Przekonanie, że jest ktoś, na kogo mogę liczyć w każdej sytuacji, dodawało mi otuchy i poczucia bezpieczeństwa, o którym zawsze marzyłam.

Pomiędzy Kanadą a Polską

Z czasem, kiedy córka zdecydowała się na wyjazd za granicę, znalazłam się w Kanadzie. Pierwszą moją reakcją na ten kraj i na to, co tam zobaczyłam był zachwyt, ale bardzo szybko powróciła tęsknota za Polską. 
Latałam samolotem, to w jedną, to w drugą stronę aż 11 razy. Kiedyś dowiedziałam się, że mam możliwość uzyskania renty pieniężnej za pobyt na zsyłce. Podczas swoich krótkich wizyt w kraju, załatwiałam niezbędne formalności z tym związane. Przeciągały się one jednak na kolejne lata. Kiedy wreszcie udało mi się wszystko pozytywnie załatwić, okazało się, że odebrano mi dotychczasowe świadczenia. 
Dziś, na dobre zamieszkałam w Krypnie. Jestem członkinią Związku Sybiraków, a niedawno została odznaczona Krzyżem Sybiraka. Cieszę się, że dożyłam takich czasów, kiedy mogę bez obaw mówić o tym, jak wyglądało moje życie. 
Mam poczucie dobrze wypełnionego obowiązku. Udało mi się przecież wychować córkę tak, jak zawsze tego pragnęłam.Jestem szczęśliwa, że mogę przebywać wśród swoich bliskich, cieszyć się dobrym zdrowiem i .... najeść się do syta chleba. 
Wszystko to, czego doświadczyłam w ciągu całego swojego życia, głęboko tkwi w moim sercu i pozostanie w nim na zawsze. 

- Koniec -

Fragment pochodzi z książki "Życie moje..." Apolonii Dobrzyńskiej, Krypno 2006 r. 


Zachęcamy do wysłuchania reportażu Agnieszki Czarkowskiej: https://www.radio.bialystok.pl/reportaz/index/id/126827
Pod powyższym linkiem znajdą Państwo nagranie reportażu. 

Fot. Apolonia Dobrzyńska, źródło: https://www.radio.bialystok.pl/src/16/558c71e0a5e901e59c028436bf0f0721, autor zdjecia: Agnieszka Czarkowska 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz